poniedziałek, 27 grudnia 2010

Szlag mnie trafia na idiotów, czyli Poradnia Doktora Męczywora, część kolejna.

Oto, co w swej nieocenionej mądrości ostatnio napisał Doktor Męczywór do mojej skromnej osoby:
"Szanowny kolego! (to ja! - przyp. red.)
Szlag mnie znowu trafia na idiotów. Szlag mnie trafia na wietrzycieli spiskowych teorii i inne tego typu tałatajstwo. Przeglądając ostatnio pewną popularną stronę internetową, natrafiłem na taki oto obrazek:


link do strony

Przeczytaj całą jego treść. W pierwszym odruchu myśli człowiek wierzy w takie brednie; w końcu to całkiem zgrabna i spójna teoria spiskowa, wyjaśniająca, dlaczego tak często ludzkość choruje na raka. Ktoś kiedyś odkrył tani lek, idealnie skuteczny, ale nie można go opatentować, więc sfabrykowano dowody w postaci badań klinicznych, żeby doskonałego lekarstwa na raka zakazać.
Teoria niemalże naukowa; w końcu można pośrednio na jej podstawie oczekiwać, że będziemy leczyć się coraz droższymi lekami, a częstotliwość zachorowań na nowotwory będzie wzrastać wraz z wymieraniem populacji chronionej w przeszłości przez wysoką zawartość błogosławionej witaminy B17 w pożywieniu. To już coś!
Jednak głupie to. Dowodem przeciwko teorii spisku koncernów farmaceutycznych jest rosnące powodzenie marihuany jako leku.
Coraz więcej krajów wprowadza susz konopny na listy zarejestrowanych leków, bo poza działaniem farmakologicznym ma mnóstwo zalet; jest łatwy i tani w produkcji, a przy tym w wielu schorzeniach naprawdę skuteczny i, co ważne - jego stosowanie jest bezpieczne.
To naprawdę świetny lek, więc po dekadach spędzonych w podziemiu ziółko wraca na należne mu w medycynie miejsce.
Co na to powiedzą miłośnicy "witaminy B17"?
Osobiście nie wykluczam, że nauka nie przyjrzała się ekstraktowi z pestek wystarczająco dokładnie i być może ta substancja w przyszłości znajdzie zastosowanie terapeutyczne, ale na pewno nie jest cudownym lekiem na raka. Jest po prostu kolejną trucizną, którą farmakologia potencjalnie może ujarzmić dla walki z nowotworami.
Fakt, że amygdalina jest trucizną wynika również wprost z ewolucjonizmu:
Pestka, o ile mi wiadomo jest nasionkiem powstałym w celu rozmnażania, a nie do konsumpcji przez inne gatunki i dlatego różne gatunki zabezpieczają swoją progeniturę. Mają na to zróżnicowane sposoby; na przykład brzoskwinia zabezpiecza swoje maleństwa wyjątkowo grubą warstwą sklerenchymy tak, iż ciężko się do nich dobrać, figowiec to już totalny cwaniak - jego pestki są tak małe, że przeważnie zwierzę konsumuje je wraz z miąższem owocu i potem systematycznie nimi sra gdzie popadnie. Morela, chociaż wydaje się niewinna, jest w tych swoich zabezpieczeniach brutalna, bo jej pestki są po prostu, kurwa trujące.
Mamy więc dodatkowo całkiem elegancki dowód na to, że ekstrakt z pestek moreli jest trucizną.
Odnośnie naszego sporu o gumowy penis...

Tutaj zakończę, bo dalsza część listu jest zbyt osobista, by ujawniać ją na blogu.
Cóż, Doktor Męczywór znów zdaje się zadawać szyku swoją wiedzą ogólną i intelektem - wytłumaczył w dosyć przystępny sposób mnie - laikowi niedorzeczność tej skomplikowanej teorii biomedyczno-ekonomiczno-społeczno-psychotycznej.
Pozostaje mi tylko na koniec dodać: dziękujemy panu, Doktorze Męczyworze i jak zawsze prosimy o więcej.

wtorek, 14 grudnia 2010

Dlaczego cieszę się, że Polska nie jest monarchią?

Historia jest nauczycielką życia - powiedział kiedyś ktoś mądry. Zdarzało mi się słyszeć argumenty monarchistów, że monarchia absolutna byłaby najlepszym ustrojem dla naszego kraju.
W absolutyzmie ostatnie słowo zawsze należy do króla - osoby, która wstępuje na dziedziczny tron i jest do tego odpowiednio przygotowana. Wszystko fajnie - za bezwzględnie najwyższego urzędnika mieć człowieka dobrze wykształconego, znającego zasady rządzenia państwem, podstawy prawa i w ogóle całą wiedzę potrzebną do ogarnięcia tego całego bajzlu. Tutaj jednak wracamy do pierwszego akapitu - historia pokazuje, że rządy monarchiczne nie zawsze były tak dziedziczne, jak powinny być. Największą wadą tego systemu, wcale nierzadką, jest występowanie dwóch lub więcej osób jednako uprawnionych do objęcia tronu po zmarłym monarsze. Nie będę dywagował na temat możliwych sytuacji - nietrudno je sobie wyobrazić (brak potomstwa itd.).
Problem polega na tym, że monarchia jest z definicji systemem o podłożu religijnym - król jest Bożym Pomazańcem, koronowanym, a jakże przez urzędnika Kościoła piastującego godność co najmniej biskupa. We współczesnej Polsce nie brak biskupów ani też arcybiskupów.
Wyobraźmy sobie teraz sytuację, że osobą, która koronuje na Króla Rzeczypospolitej Polskiej jest taki ksiądz arcybiskup Bolesław Pylak, który na co dzień posługuje się wahadełkiem do oceny, co jest korzystne dla jego organizmu. Domyślam się, że takie brednie jak homeopatia, różdżkarstwo, czakramy i tak dalej również nie są mu obce.
Czy można ufać, że taki arcybiskup koronuje właściwego człowieka na Króla Rzeczypospolitej?
No właśnie.

środa, 27 października 2010

Bo mi się leki skończyły...

Pacjent oddziału neurochirurgii, wiek nieistotny, wieloletnia choroba alkoholowa w wywiadzie, ale facet w logicznym kontakcie słownym, zorientowany co do czasu i miejsca.
Ordynator:
- Czy nie choruje pan na padaczkę?
Pacjent:
- Nie.
- Na pewno?
- Na pewno.
- Nigdy nie było napadu padaczkowego?
- Nigdy.
- Panie kolego! (do stażysty) Co pan nazmyślał w wywiadzie?
- A jeszcze jedna sprawa - wtrącił się pacjent.
- Słucham?
- Bo mi się panie doktorze przed przyjściem tutaj leki skończyły.
- Jakie leki? - zdziwił się ordynator.
- No te na padaczkę.

sobota, 9 października 2010

Dopalacze...

"Król dopalaczy na wolności" - grzmi tytuł artykułu na onecie. Szlag by ich trafił z tą całą pierdoloną legislacją i interpretacją obowiązujących przepisów. Zakazywać, zakazywać, zakazywać - to właśnie klimat obecnej polityki; każdy stara się pokazać że jest bardziej przeciwko dopalaczom od wszystkich pozostałych ugrupowań.
Wiadomo przecież od lat, że działanie prawa opartego przede wszystkim na zakazach się nie bardzo sprawdza w praktyce. Najlepszym przykładem jest dziesięć przykazań.

wtorek, 28 września 2010

Bo my, ateiści...

Ciekawe, dzisiaj radiowa Trójka podała informację, że w USA największą wiedzę na temat religii mają ateiści i agnostycy, w następnej kolejności Żydzi i mormoni. Tutaj jest news na ten temat.
I muszę przyznać, że nic w tym dziwnego, że te dwie grupy wiedzą więcej o religii niż reszta. W końcu ateiści dlatego są ateistami, że wiedzą więcej o religii niż przeciętny wierzący i stanowi to naturalną kolej rzeczy; im więcej wiesz o religii, tym bardziej przekonujesz się, że to zwykłe mydlenie oczu.
Ech, ksiądz Churwa naburmuszył się, gdy mu to dzisiaj powiedziałem, wyszedł z pokoju i jeszcze go od tamtej pory nie widziałem.

niedziela, 19 września 2010

Polityka informacyjna i dr M.

Od pewnego czasu drażni mnie pewne zjawisko w polskich mediach.
Ilekroć w jakimś serwisie informacyjnym mowa jest o oszczędnościach w służbie zdrowia, tylekroć pokazywane są albo schorowani paralitycy, albo stare baby. Jedni pieprzą o tym, że nie mają pieniędzy na leczenie swoich zajebiście rzadkich chorób, drugie że cienka renta i teraz to już przyjdzie z głodu umrzeć.
Na ten przykład kilka dni temu widziałem bodajże w Polsacie newsa o szpitalu w Rudzie Śląskiej, w którym pacjenci zobowiązani są płacić abonament za prąd zużyty przez urządzenia elektryczne, z których korzystają podczas pobytu w szpitalu. I narzekania starych bab, że z emerytury to nie wystarczy na zapłacenie 12,20zł za tydzień korzystania z zasilania do radia i telefonu.
Spotkałem niedawno doktora Męczywora. Zagadaliśmy się strasznie przy kawie, a na koniec podyktował mi kolejny list do pacjentów:
Drodzy pacjenci!
Telefon komórkowy, czy prywatne radio w sali szpitalnej to dobra luksusowe, gdyż szpital nie zapewnia takowych żadnemu pacjentowi indywidualnie. Są oczywiście dostępne tego typu urządzenia do użytku zbiorowego; automaty telefoniczne na kartę, odbiorniki radiowe i telewizyjne, z których można korzystać nieodpłatnie; w przypadku telefonów płacicie jedynie za odbytą rozmowę operatorowi sieci, a radio i telewizja są przeważnie za darmochę. Jeżeli więc mimo takiej aprowizacji medialnej chcecie korzystać z luksusów, to niestety musicie za nie płacić. Tego wymaga zasada solidarności społecznej, a jest to i tak duże ustępstwo ze strony szpitali; wszak w imię równości w obliczu choroby można by zakazać stosowania prywatnych urządzeń elektronicznych w ogóle. Jeśli więc dyrektor szpitala postanawia nie rozdawać więcej prądu za darmo, bo szpital jest w katastrofalnej kondycji finansowej, to posłusznie płaćcie albo korzystajcie tylko z tego, co macie nieodpłatnie.
Tako rzecze doktor Męczywór.

wtorek, 22 czerwca 2010

Drugi list do pacjentów, czyli Poradnia Doktora Męczywora

Pacjentyzm, pisze dr Męczywór, jest największym nieszczęściem, jakie może dotknąć lekarza. (1) By nie tworzyć wokół tego pojęcia aury tajemniczości, spieszę wyjaśnić, co też ono oznacza. (2)
Pacjentyzm jest stanem ducha, w którym człowiek całkowicie oddaje się pod opiekę lekarza (3) i w zamian za to oczekuje powrotu do idealnego zdrowia i wspaniałego samopoczucia. (4) Człowiek obciążony pacjentyzmem, pozostawiając lekarzowi pełnię swobód decyzjnych,(5) próbuje pozbyć się odpowiedzialności za własne zdrowie w przekonaniu, że uleczą go leki, ewentualnie operacja.(6)
Pacjencie! Leki Cię nie uleczą,(7) operacja Cię nie uzdrowi, a częste wizyty u lekarza nie poprawią Twojego stanu zdrowia,(8) jeśli sam nie zmienisz swoich nawyków.(9) - apeluje doktor Męczywór. I dalej: Pamiętaj, Twoje zdrowie to przede wszystkim Twój problem! (10) Jeśli z zalecenia lekarza, aby wszystko smażyć na oleju (11) wyciągasz wniosek, że słoninę na oleju też smażyć należy, (11) To jesteś w błędzie i tętnice Twoje obrastać dalej będą blaszkami miażdżycowymi (12) i sczeźniesz na zawał lub udar mózgu (13) a Twoje ścierwo przez rodzinę do ziemi złożone zostanie. (14)
Jeżeli chcesz w zdrowiu dożyć starości, nawet jeśli pracujesz fizycznie, ćwicz (15) najmniej trzy razy w tygodniu; lekko, ale długo, aż do zmęczenia. (16) Nie żryj też za dużo; czuj niedosyt po każdej wieczerzy. (17) Śpij 8 godzin; kładź się z ostatnim kura pianiem i z pierwszym kura pianiem wstawaj (19) Gdy słońce wejdzie w zenit, a kur zapieje, spożyj obiad. (20) A gdy senny się poczujesz późnym popołudniem, (21) zdrzemnij się minut trzydzieści. (22) Pracuj z umiarem i nie traktuj swego zajęcia zbyt poważnie, (23) chyba że jesteś strażakiem.(24) Alkohol pij z umiarem, nie bez upijania się (25) A papierosy możesz palić tylko od święta (26) Zachowaj te rady na lepsze życie (27), a względnie zdrów dożyjesz późnej starości,(28) chyba że masz mukowiscydozę, zespół Downa, czy inną chorobę genetyczną (29) wówczas Twoje życie zakończy się w miarę młodo i w męczarniach. (30) Nigdy nie oczekuj od lekarza, że wszystko wyleczy za pomocą cudownego lekarstwa; to niemożliwe (31) - kończy dr Męczywór.
Co tu jeszcze dodać? Chyba nic, psze państwa. Mądrości doktora Męczywora mają wymiar uniwersalny, podobnie jak Złote Myśli Księdza Churwy. Żal tylko, że ci dwaj mędrcy nieprędko się spotkają.

poniedziałek, 10 maja 2010

Nawrót natrętnych ruminacji...

Noszę się ostatnio z zamiarem, by znów jakąś notkę wrzucić. W sobotę miałem nawrót OCD; zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne z przewagą myśli natrętnych, jak to zwykle u mnie bywa. Szlag, nikomu nie życzę podobnych przeżyć. Prawie rok spokoju i znowu musiało się mi to choróbsko przywlec. Trzy godziny snu w nocy i zepsuty cały następny dzień. W sumie napad nie tak ciężki jak ten pierwszy w moim życiu; jeszcze w czasach liceum. Szczęśliwie już niewiele z tego pamiętam; tyle tylko że trwał prawie cztery dni i mało nie doprowadził do rozpadu rodzącego się wówczas związku z J.
Zastanawiam się tylko, czy wyjście, jakie za każdym razem znajduję jest zwykłą obronną racjonalizacją, czy też rzeczywiście ten problem rozwiązuje?
Może przyjdzie czas, że porozmawiam o tym z kimś, kto nie jest tak bardzo w sprawę emocjonalnie zaangażowany, bo rozmowy o tym problemie rozbijają moje przyszłe małżeństwo. Chociaż czuję się w równej mierze przyjacielem mojej narzeczonej, to zastanawiam się wciąż nad niezwykłością i swoistym brakiem równowagi w tej przyjaźni. Tak, będzie o czym pogadać z Zee Oswaldem...

wtorek, 13 kwietnia 2010

Polityka, panie, polityka... i moja droga do starości...

Tragedia w Smoleńsku dotknęła mnie do żywego. Nagła śmierć głowy państwa nie zdarza się codziennie. I nie tak wielki byłby żal, gdyby nie obecność na pokładzie pechowego Tupolewa wielu innych ważnych osobistości. Zasadniczo to ich śmierć mogła zachwiać naszym państwem w posadach bardziej niż śmierć prezydenta. Pisząc o tych ważnych osobistościach mam na myśli przede wszystkim najwyższych dowódców naszego wojska.
Nadawane ciągle życiorysy i programy o tych, którzy zginęli stają się już nieznośnym jazgotem. Po pierwszym szoku pojawiły się w mediach komentarze publicystów.
Niedzielne "Wiadomości" puściły na antenę wypowiedzi dwóch publicystów z Rzepy. Obydwaj walili w ten głupi gong podziwu i czołobitności dla zmarłego tragicznie prezydenta.
Panowie dziennikarze! Ujadający Palikot przestał ujadać, bo prezydent zginął w katastrofie. Jestem przekonany, że pan Janusz, tak jak i ja, głęboko przeżył tę ogromną dla Polski stratę z czysto ludzkiego i patriotycznego odruchu; zginęli ludzie, zginął prezydent; każda tego rodzaju katastrofa byłaby upamiętniona tygodniem żałoby narodowej. To nieprawda, że (parafrazując wasze wypowiedzi - panowie Wildstein i Semka) trzeba było dopiero śmierci, żeby olśnił mnie (nas) blask postaci Lecha Kaczyńskiego! Nasz nieżyjący prezydent był (z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością) wielkim patriotą. Może i był wielkim człowiekiem. Jednak moim zdaniem na pewno nie był wielkim prezydentem i moja opinia na ten temat nie uległa zmianie ani o cal z powodu tej katastrofy.
Fakt, to straszne zdarzenie sprawiło, że przemyślałem swój stosunek do Lecha Kaczyńskiego jako do człowieka i postrzegam go teraz nieco inaczej; jako dobrego męża, czy ojca; chwilami uroczo nieprzystającego do rzeczywistości człowieka. Osoba o takim charakterze nie nadaje się jednak, by dzierżyć władzę wykonawczą w tym kraju. Prawie ślepe posłuszeństwo bratu nie robiło mu dobrej matki u dużej części społeczeństwa. Prezydent powinien umieć być niezależnym, czego o Lechu Kaczyńskim powiedzieć nie mogę.
Największa jednak przykrość sprawiła mi śmierć Pani Marii Kaczyńskiej. Była ona osobą, którą darzyłem niewątpliwie największą sympatią spośród dotychczasowych pierwszych dam RP i przyznać muszę, że jako osoba na tym nieformalnym stanowisku, zawiesiła poprzeczkę dla przyszłych pierwszych dam gdzieś na wysokości Mount Everest. Na mój szczególny podziw ta wspaniała osoba zasłużyła odwagą w prezentowaniu swoich poglądów; niezależnych od polityki uprawianej przez swojego szwagra. Ściągnęła za to na swoją głowę gromy od paru osób, pamiętam doskonale. Oto pierwszy link, jaki mi wyskoczył w google po wpisaniu hasła: Rydzyk Maria Kaczyńska:
http://www.pardon.pl/artykul/2042/rydzyk_kaczynska_powinna_poddac_sie_eutanazji

A abstrahując od polityki, piątego kwietnia skończyłem 26 lat. To jest już trochę czasu. Bliżej już niestety do dojrzałego trzydziestaka i aż żal dupę ściska, że jeszcze studiuję. Mimo tego młodo jeszcze dosyć się czuję, bo w końcu mimo przemijania... No właśnie. Piosenka Wojciecha Młynarskiego:

piątek, 9 kwietnia 2010

Chujowa kobieta...

Pewnego wieczoru w mojej głowie zrodziła się pewna fraza. Zbitek słów zupełnie do siebie nie pasujących, a jednak coś mnie w nim urzekło. Termin, który owego wieczoru wpadł mi do głowy to właśnie "chujowa kobieta". Niewątpliwie mocno uprzedmiotowia on płeć piękną, ale po dłuższym namyśle stwierdziłem, że właśnie po to ma być. Uprzedmiotowienie służy podkreśleniu, iż taka pani przekracza granicę poczucia jakiejkolwiek kobiecości i zbliża się już do granicy, za którą mamy już właściwie nieczłowieka. Zastanawiałem się, czy znajdę kiedykolwiek adekwatny przykład takiej chujowej kobiety.
I oto pewnej soboty, gdy tuląc moją ukochaną Asię oglądałem TVN, taki niemalże idealny przykład mi się objawił! Osoba ta wystąpiła w programie "Kuchenne rewolucje"; nieciekawa z wyglądu, całkowicie pozbawiona gustu, z intelektem gdzieś pomiędzy debilem a imbecylem, a w dodatku upierdliwa jak harpia. Za taką właśnie osobę uznałem panią Irenę; szefową upadającej restauracji. Odcinek programu, w którym prezentuje swoje "walory" znajdziecie tutaj.

poniedziałek, 22 marca 2010

Czy dupa odrośnie?

Wspaniała wiadomość! Ucięta ręka, dupa czy noga może odrosnąć, jeśli tylko nauczymy się wyłączać gen p21. Doniesienie o tym znajdziecie tutaj.

Oczywiście cały entuzjazm należy delikatnie ostudzić; nie sposób ocenić wartości terapeutycznej tej metody u ludzi bez przeprowadzenia eksperymentów na ochotnikach i obserwacji odległych następstw. O ile u myszek laboratoryjnych wszystko może wyglądać ok, to u ludzi już niekoniecznie. Wprawdzie pierwotne obawy o generowanie nowotworów zostały w jakiś tam sposób uspokojone, to jednak nie wiadomo do końca, czy w obserwacji wieloletniej rzeczywiście nie wystąpi więcej nowotworów u tych pacjentów. Poza tym oczywiście mogą wystąpić pewne nieprzewidziane efekty, np. postępujący zespół otępienny. To oczywiście będzie wymagało dalszych badań i oceny ryzyka oraz potencjalnych korzyści itp. itd.
Ciekaw jestem, jak zareagują na taką terapię środowiska religijne. O ile mi wiadomo, współcześnie stoją one na straży twierdzenia, że grzebanie w genach to poprawianie pana Boga. Czy jednak takie "poprawianie" ujdzie ich świątobliwemu zmysłowi moralnemu?
Wszak kontrowersje etyczne, które pojawiają się przy terapii komórkami macierzystymi w tym wypadku odpadają, chyba że uznamy, iż z takich komórek może teoretycznie wyrosnąć klon pacjenta.
A tak na poważnie, ciekaw jestem, jaka była ewolucyjna korzyść z wyłączenia genu p21 u większości zwierząt? Jakieś pomysły?

środa, 3 marca 2010

Poradnia doktora Męczywora

Dzisiaj rozpoczynam nową serię na tym jakże popularnym blogu. Tytuł, jak w tytule, podtytuł "czyli o zdrowiu słów parę". Zastrzeżenia takie mniej więcej jak tutaj z tą tylko różnicą, że zamiast słowa "wikipedia" podstawcie sobie "ten blog" w miejscowniku liczby pojedynczej.
Lecimy z tym koksem:
-"Myjcie się dziewczyny, bo nie znacie ni dnia, ni godziny" - mawiał słynny japoński filozof Macao Nagokuraki. To samo tyczy się wszystkich ludzi. Bywa niestety tak, że pacjent z bólem prawej stopy, przed wizytą u lekarza lewej stopy już nie umyje i gdy medyk chce zbadać np. symetrię odruchów, oblicze pacjenta pąsowieje jak u najporządniejszej pensjonarki na widok pornola. Odpowiada wówczas cichutko "Bo ja się nie przygotowałem na dzisiaj, panie doktorze". Jak widać lekarze sobie, a życie sobie. Taki stan rzeczy wskazuje nam na to, że czarny PR to najskuteczniejsza forma oddziaływania. Oto pewien mnich w czasach średniowiecza postanowił zażyć kąpieli w rzece i się przy tym biedak utopił. I nic to, że z brudu zmarło w historii dużo więcej ludzi. Wraz z jednym utopionym zakonnikiem cień na higienę padł taki, że przez następne 700 lat się ludzie boją porządnie umyć. Cała wiedza naukowa bierze w łeb, wiadomo już było o tym w czasach romantycznych. Oto, co pisał Mickiewicz na ten temat:
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Martwe znasz prawdy, nieznane dla ludu,
Widzisz świat w proszku, w każdej gwiazd iskierce;
Nie znasz prawd żywych, nie obaczysz cudu!
Miej serce i patrzaj w serce!

Te martwe prawdy dały owoce w postaci m. in. Eniaca, internetu i Little Boy (to ostatnie chyba najmniej pożyteczne, ale wymieniam, żeby nie być stronniczym), a Mickiewicz był kiepskim psychologiem, chociaż bardzo cenną obserwację poczynił. Treść obserwacji jest taka, że ludzie dużo bardziej podatni są na najprymitywniejsze manipulacje niż na żywą prawdę, której poszukuje naukowiec. A to wynika z tego, że jako rodzaj ludzki, lubimy mieć jakiś fundament, jakiś niezmienny punkt odniesienia przy percepcji rzeczywistości. Podejście naukowe do życia w pewien sposób pozbawia nas tego prostego i niezmiennego punktu odniesienia, a żeby puścić się z życiem w takie tango bez dogmatów, trzeba mieć sporo duchowej odwagi. Oczywiście całkowite pozbawienie punktu odniesienia jest rzeczą abstrakcyjną...
Ech i znowu wkrada mi się religia i te pe, a miało być o higienie...

piątek, 29 stycznia 2010

Niepokój codziennych zakupów.

Za każdym razem, kiedy robię zakupy w Tesco, dopada mnie niepokój. Raz przynajmniej tak się dzieje w newralgicznym momencie przechodzenia przez bramki. Mimo, iż mam czyste sumienie, mimo iż nie mam się czego obawiać, zawsze ten niepokój się pojawia. Zawsze gdzieś drzemie obawa, że jednak bramka zapiszczy. Drugi moment niepokoju następuje czasami. Tylko wtedy, gdy w siatce szklane opakowanie. Pierwsze oderwanie siatek od kasy niczym rozpostarcie skrzydeł i już chciałoby się iść spokojnie, ale jednak. Tescowe siatki mają to do siebie, że pękają czasem. Raz tak mi się zdarzyło, akurat w środku miałem kupione za ostatnie pieniądze piwo. Dokładnie przed punktem obsługi klienta trach! Brzęk! Płacz... "Zlizujcie z podłogi!" Wrzasnąłem. Sam jednak jakoś się nie kwapiłem do zlizywania, toć szkło się potłukło i jak to zlizać? Język pokaleczę, to później kobieta pożytku nie będzie miała za mnie już absolutnie żadnego. Tak to przynajmniej od czasu do czasu minetę porządnie drapnę, a gdy język pokaleczę? Nie wiadomo. W każdym razie lepiej nie kaleczyć niż skaleczyć. Ot co.

niedziela, 10 stycznia 2010

Złote myśli księdza Churwy vol.3

Posłuszeństwo - jak naucza ksiądz Churwa - jest największą z cnót chrześcijańskich. Ale - zastrzega - tyczy się ono tylko prawdziwych autorytetów. Jedynym możliwym przejawem prawdziwego autorytetu jest biskupi pierścień i tak pozostanie na wieki.
Posłuszeństwo swojemu biskupowi jest cnotą tym większą, im bardziej jest ono bezwzględne. A jeżeli biskupa nie masz w zasięgu ręki, zdaj się na rozkazy najbliższego duszpasterza, gdyż on posłuszny jest biskupowi, a biskup ojcu świętemu. Skoro więc bezwzględnie posłuszni są wszyscy oni najwyższemu z prawdziwych autorytetów, nie możesz mieć obaw przed żadnym z nich. I wyłącz rozum! To właśnie rozum jest największym wrogiem największej z chrześcijańskich cnót. Tylko bezwzględne posłuszeństwo i podporządkowanie zaprowadzi cię do bram raju.

środa, 6 stycznia 2010

Epidemiologia zakażeń wirusem HIV, czyli o tym, jak to ponbucek orientacyę seksualną zmienił

Przeglądałem ostatnio forum onetu w poszukiwaniu ciekawych wpisów po newsami prasowymi. Forum to jest jednym z niekwestionowanych liderów polskiego internetu w pokazywaniu ludzkiej głupoty.
Mnóstwo wpisów od politycznych zacietrzewieńców, to pal sześć, polityka akurat średnio mnie interesuje. Mnóstwo wpisów od religijnych fundamentalistów, oczywiście, jak na Polskę przystało, fundamentalistów chrześcijańskich. Mocno mnie to rozbawiło. Głupie w tym kontekście są też posty trolli forumowych, rzekomych ateistów. Ot, chociażby krótki post (pisownia oryginalna) "BOGA NIE MA, TO OCZYWISTE!". Brak jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji, brak rzeczowych argumentów, równie często zauważany po obydwu stronach sporu. Przyznać muszę, że rozbawił mnie dzisiejszy argument jakiegoś chrześcijanina, najwyraźniej zapędzonego w kozi róg "JEZUS MÓWIŁ, ŻEBY NIE RZUCAĆ PEREŁ PRZED WIEPRZE". Cóż, jeśli ta jego wiara jest dlań taką perłą, to niech sobie ją tam ceni, tylko lepiej, żeby się nie wcinał z argumentami o pierwotnej przyczynie, jeśli nie umie ich bronić w obliczu krytyki. Mam wrażenie, że wymaga tego zwykła ludzka przyzwoitość.
Przy okazji fundamentalistów chrześcijańskich, przypomniał mi się film dokumentalny "Religulous". W pewnym momencie filmu pokazani są właśnie tacy fundamentaliści, wykrzykujący hasła typu "Thank God for AIDS". Biedni ignoranci, nie wiedzą zapewne, że od pewnego czasu nastąpiło odwrócenie tendencji epidemiologicznych i zakażenia wirusem HIV następują głównie w wyniku kontaktów heteroseksualnych. Gdyby ktoś chciał poczytać, polecam ten w miarę aktualny artykuł. Najwyraźniej Bóg zmienił preferencje seksualne i teraz karze tą chorobą ludzi heteroseksualnych, niekoniecznie nawet rozwiązłych, bo czyż można nazwać rozwiązłą kobietę, której mąż złapał HIV gdzieś na boku i ją tym paskudzctwem zaraził?