poniedziałek, 10 maja 2010

Nawrót natrętnych ruminacji...

Noszę się ostatnio z zamiarem, by znów jakąś notkę wrzucić. W sobotę miałem nawrót OCD; zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne z przewagą myśli natrętnych, jak to zwykle u mnie bywa. Szlag, nikomu nie życzę podobnych przeżyć. Prawie rok spokoju i znowu musiało się mi to choróbsko przywlec. Trzy godziny snu w nocy i zepsuty cały następny dzień. W sumie napad nie tak ciężki jak ten pierwszy w moim życiu; jeszcze w czasach liceum. Szczęśliwie już niewiele z tego pamiętam; tyle tylko że trwał prawie cztery dni i mało nie doprowadził do rozpadu rodzącego się wówczas związku z J.
Zastanawiam się tylko, czy wyjście, jakie za każdym razem znajduję jest zwykłą obronną racjonalizacją, czy też rzeczywiście ten problem rozwiązuje?
Może przyjdzie czas, że porozmawiam o tym z kimś, kto nie jest tak bardzo w sprawę emocjonalnie zaangażowany, bo rozmowy o tym problemie rozbijają moje przyszłe małżeństwo. Chociaż czuję się w równej mierze przyjacielem mojej narzeczonej, to zastanawiam się wciąż nad niezwykłością i swoistym brakiem równowagi w tej przyjaźni. Tak, będzie o czym pogadać z Zee Oswaldem...