poniedziałek, 27 grudnia 2010

Szlag mnie trafia na idiotów, czyli Poradnia Doktora Męczywora, część kolejna.

Oto, co w swej nieocenionej mądrości ostatnio napisał Doktor Męczywór do mojej skromnej osoby:
"Szanowny kolego! (to ja! - przyp. red.)
Szlag mnie znowu trafia na idiotów. Szlag mnie trafia na wietrzycieli spiskowych teorii i inne tego typu tałatajstwo. Przeglądając ostatnio pewną popularną stronę internetową, natrafiłem na taki oto obrazek:


link do strony

Przeczytaj całą jego treść. W pierwszym odruchu myśli człowiek wierzy w takie brednie; w końcu to całkiem zgrabna i spójna teoria spiskowa, wyjaśniająca, dlaczego tak często ludzkość choruje na raka. Ktoś kiedyś odkrył tani lek, idealnie skuteczny, ale nie można go opatentować, więc sfabrykowano dowody w postaci badań klinicznych, żeby doskonałego lekarstwa na raka zakazać.
Teoria niemalże naukowa; w końcu można pośrednio na jej podstawie oczekiwać, że będziemy leczyć się coraz droższymi lekami, a częstotliwość zachorowań na nowotwory będzie wzrastać wraz z wymieraniem populacji chronionej w przeszłości przez wysoką zawartość błogosławionej witaminy B17 w pożywieniu. To już coś!
Jednak głupie to. Dowodem przeciwko teorii spisku koncernów farmaceutycznych jest rosnące powodzenie marihuany jako leku.
Coraz więcej krajów wprowadza susz konopny na listy zarejestrowanych leków, bo poza działaniem farmakologicznym ma mnóstwo zalet; jest łatwy i tani w produkcji, a przy tym w wielu schorzeniach naprawdę skuteczny i, co ważne - jego stosowanie jest bezpieczne.
To naprawdę świetny lek, więc po dekadach spędzonych w podziemiu ziółko wraca na należne mu w medycynie miejsce.
Co na to powiedzą miłośnicy "witaminy B17"?
Osobiście nie wykluczam, że nauka nie przyjrzała się ekstraktowi z pestek wystarczająco dokładnie i być może ta substancja w przyszłości znajdzie zastosowanie terapeutyczne, ale na pewno nie jest cudownym lekiem na raka. Jest po prostu kolejną trucizną, którą farmakologia potencjalnie może ujarzmić dla walki z nowotworami.
Fakt, że amygdalina jest trucizną wynika również wprost z ewolucjonizmu:
Pestka, o ile mi wiadomo jest nasionkiem powstałym w celu rozmnażania, a nie do konsumpcji przez inne gatunki i dlatego różne gatunki zabezpieczają swoją progeniturę. Mają na to zróżnicowane sposoby; na przykład brzoskwinia zabezpiecza swoje maleństwa wyjątkowo grubą warstwą sklerenchymy tak, iż ciężko się do nich dobrać, figowiec to już totalny cwaniak - jego pestki są tak małe, że przeważnie zwierzę konsumuje je wraz z miąższem owocu i potem systematycznie nimi sra gdzie popadnie. Morela, chociaż wydaje się niewinna, jest w tych swoich zabezpieczeniach brutalna, bo jej pestki są po prostu, kurwa trujące.
Mamy więc dodatkowo całkiem elegancki dowód na to, że ekstrakt z pestek moreli jest trucizną.
Odnośnie naszego sporu o gumowy penis...

Tutaj zakończę, bo dalsza część listu jest zbyt osobista, by ujawniać ją na blogu.
Cóż, Doktor Męczywór znów zdaje się zadawać szyku swoją wiedzą ogólną i intelektem - wytłumaczył w dosyć przystępny sposób mnie - laikowi niedorzeczność tej skomplikowanej teorii biomedyczno-ekonomiczno-społeczno-psychotycznej.
Pozostaje mi tylko na koniec dodać: dziękujemy panu, Doktorze Męczyworze i jak zawsze prosimy o więcej.

wtorek, 14 grudnia 2010

Dlaczego cieszę się, że Polska nie jest monarchią?

Historia jest nauczycielką życia - powiedział kiedyś ktoś mądry. Zdarzało mi się słyszeć argumenty monarchistów, że monarchia absolutna byłaby najlepszym ustrojem dla naszego kraju.
W absolutyzmie ostatnie słowo zawsze należy do króla - osoby, która wstępuje na dziedziczny tron i jest do tego odpowiednio przygotowana. Wszystko fajnie - za bezwzględnie najwyższego urzędnika mieć człowieka dobrze wykształconego, znającego zasady rządzenia państwem, podstawy prawa i w ogóle całą wiedzę potrzebną do ogarnięcia tego całego bajzlu. Tutaj jednak wracamy do pierwszego akapitu - historia pokazuje, że rządy monarchiczne nie zawsze były tak dziedziczne, jak powinny być. Największą wadą tego systemu, wcale nierzadką, jest występowanie dwóch lub więcej osób jednako uprawnionych do objęcia tronu po zmarłym monarsze. Nie będę dywagował na temat możliwych sytuacji - nietrudno je sobie wyobrazić (brak potomstwa itd.).
Problem polega na tym, że monarchia jest z definicji systemem o podłożu religijnym - król jest Bożym Pomazańcem, koronowanym, a jakże przez urzędnika Kościoła piastującego godność co najmniej biskupa. We współczesnej Polsce nie brak biskupów ani też arcybiskupów.
Wyobraźmy sobie teraz sytuację, że osobą, która koronuje na Króla Rzeczypospolitej Polskiej jest taki ksiądz arcybiskup Bolesław Pylak, który na co dzień posługuje się wahadełkiem do oceny, co jest korzystne dla jego organizmu. Domyślam się, że takie brednie jak homeopatia, różdżkarstwo, czakramy i tak dalej również nie są mu obce.
Czy można ufać, że taki arcybiskup koronuje właściwego człowieka na Króla Rzeczypospolitej?
No właśnie.